á
â
ă
ä
ç
č
ď
đ
é
ë
ě
í
î
ľ
ĺ
ň
ô
ő
ö
ŕ
ř
ş
š
ţ
ť
ů
ú
ű
ü
ý
ž
®
€
ß
Á
Â
Ă
Ä
Ç
Č
Ď
Đ
É
Ë
Ě
Í
Î
Ľ
Ĺ
Ň
Ô
Ő
Ö
Ŕ
Ř
Ş
Š
Ţ
Ť
Ů
Ú
Ű
Ü
Ý
Ž
©
§
µ
„Raced...” to takie przypomnienie kluczowych scen z całej trylogii, a rozdziały są pisane wyłącznie z perspektywy Coltona. Każdy rozdział jest poprzedzony krótkim komentarzem autorki, która już na wstępie wyjaśnia, że nie miała zamiaru pisać z perspektywy mężczyzny, bo jej bohaterką od początku była Rylee. Jak w kilku przypadkach uważam, że było całkiem fajnie dowiedzieć się, dlaczego Colton zmienił decyzję bądź co siedziało w jego głowie (zwłaszcza jeśli chodziło o scenę finałową całej trylogii), tak w innych myślę, że było to po prostu zbędne. Nie zostawiając więc pytania bez odpowiedzi: nie była potrzebna, ale zamiar i dodatek do trylogii jest ciekawy.
„Zło konieczne, które pali, lecz po wszystkim czujesz się czystszy.
Małżeństwo”.
Problemem jest to, że niektórych rzeczy próbowałam domyślać się sama i tworzyłam w myślach pewne scenariusze tych "przemilczanych" w pewien sposób wydarzeń. Scenariuszy stworzyłam wiele, ale nie przyszło mi do głowy, że Colton może być osobą... taką. Ciężko nawet powiedzieć jaką. Miałam wrażenie, że czytam o bohaterze nieco naciąganym, odbiegającym charakterem od wielu mężczyzn, których znam lepiej bądź gorzej. Może powinnam się z tym pogodzić i przyjąć, że to jest "po prostu Colton", ale nie opuszczało mnie przekonanie, że coś tu jest nie tak. Jak trylogia mnie wciągnęła, zaciekawiła i mam o niej naprawdę dobre zdanie, tak czuję się zawiedziona tą książeczką. Może nie tyle samą pozycją, bo nie ma się do czego przyczepić, co bohaterem. Rozdziały nadal są pisane w stylu „Driven”, nadal czuć atmosferę serii i samej K. Bromberg. Poziom pozostał ten sam. Chyba po prostu miałam inne oczekiwanie i inne wyobrażenia samego Coltona i tego, co działo się "za kulisami". W samej trylogii kilka rozdziałów jego oczami były strzałem w dziesiątkę, gdyż dobrze się czasami oderwać od bardzo kobiecej Rylee. Tutaj widać jak na dłoni, że ten mężczyzna został wykreowany przez kobietę, która tchnęła w niego wiele swoich wyobrażeń.
„Los wręcza ci listę doświadczeń do przeżycia. Są wśród nich takie, których nigdy byś się nie spodziewał, oraz takie, które cię załamują lub leczą twoje rany. Są też takie punkty, których nie masz zamiaru nigdy zrealizować lub które wręcz chciałbyś skreślić. Wciągasz się w codzienność i życie chwilą, lecz pewnego dnia spoglądasz na swoją listę i ze zdumieniem przekonujesz się, że zrealizowałeś niektóre punkty. Wtedy uświadamiasz sobie, że brutalna prawda, z którą skonfrontował cię los, sprawiła, że stałeś się lepszym człowiekiem, a przy okazji zdobyłeś nie dostrzeganą wcześniej nagrodę”.
Nie odradzam sięgania po tę kilkudziesięciostronową pozycję, przeciwnie. Jest to rzeczywiście ciekawy dodatek, który wiele wyjaśnia i pozwala lepiej poznać Coltona i jego abstrakcyjne myśli, zasady, dylematy. Jednak najlepiej nie nastawiać się na nic, przede wszystkim być świadomym, że nie będzie tak, jak to się sobie wyobrażało podczas czytania trylogii. Chociaż, przyznam szczerze, że teraz zapominam o tej książce, wyrzucam ją zupełnie z pamięci i zachowuję obraz Coltona taki, jaki naszkicowała mi autorka, a ja wypełniłam.