á
â
ă
ä
ç
č
ď
đ
é
ë
ě
í
î
ľ
ĺ
ň
ô
ő
ö
ŕ
ř
ş
š
ţ
ť
ů
ú
ű
ü
ý
ž
®
€
ß
Á
Â
Ă
Ä
Ç
Č
Ď
Đ
É
Ë
Ě
Í
Î
Ľ
Ĺ
Ň
Ô
Ő
Ö
Ŕ
Ř
Ş
Š
Ţ
Ť
Ů
Ú
Ű
Ü
Ý
Ž
©
§
µ
Obie kobiety to życiowe entuzjastki, (...) co szalenie cenię i co sprawiło, że zmieniło się moje początkowe dość niechętne nastawienie do "Puszczalskich". Rozbroiły mnie już na wstępie, przedstawiając się jako dwie Amerykanki po sześćdziesiątce: matki dorosłych dzieci, lubiące pisać (wiersze i eseje), aktywnie działające w społeczności sado-maso. Pełna otwartość i szczerość!
Książka niesie dwie podstawowe tezy. Po pierwsze, heteroseksualna monogamia do grobowej deski jest koncepcją, która zrodziła się i została nam narzucona w określonym czasie i przy konkretnych uwarunkowaniach społecznych, nie jest odwieczna, nie jest powszechna. Dla ciebie może być lepsze coś innego. Autorki namawiają, żeby się nad tym zastanowić. Po drugie, osoba praktykująca poliamorię (różnorakie rodzaje związków nie będących monogamią) - z empatią i przestrzegając kilku ważnych zasad, a więc starając się nikogo nie zranić - może wiele zyskać i wiele dać inny ludziom. Bo nie o sam seks tu chodzi, ale też stosunek (pardon) do świata.
Puszczalskich lepiej się czyta, gdy autorki piszą o konkretach, np. o tytułowych zasadach. Gdy wchodzą w psychologię, robi się zwykły, i to do tego jeszcze amerykański, poradnik. Dla mnie fragmentami było to z lekka bełkotliwe. Ale mają też sporo bardzo celnych spostrzeżeń, np. "... jeżeli chodzi o seks i płeć, każdy z nas nosi w głowie mnóstwo śmieci." (s. 102) Albo to o singlach: "W naszą kulturę wbudowana została jednak skłonność do lekceważenia życia w samotności. ... Może gdyby taki styl życia był akceptowany czy wręcz ceniony, partnerstwo stałoby się naprawdę kwestią wyboru, ludzie przestaliby tworzyć związki tylko dlatego, że wydaje im się to konieczne albo że rozpaczliwie szukają ratunku." (s. 281) Nawet jeśli po lekturze nie poczujesz, że orgie mogą się stać twoim nowym hobby, dobrze, że mamy już na rynku taki tytuł - czasem trzeba trochę przewietrzyć stare zakamarki w zwojach, wpuszczając tam świeże pomysły. Przypomnę, że paru twórców już nas oswajało z tymi ideami. Przychodzi mi na myśl wieloletni romans Mikaela Blomkvista i zamężnej Eriki z "Millenium". Jakoś nie pamiętam głosów potępienia. A gorący trójkąt z filmu "Vicky Cristina Barcelona" Allena? Przykłady z życia (o których wiemy) też nie są rzadkie. Czy powinniśmy przestać uważać Bertranda Russella za jednego z najwybitniejszych myślicieli XX wieku, wiedząc, że żył w otwartych związkach?